o dziadkach Swanna, o tytule „honorowego agenta giełdowego”. Wyobraźnia moja wyosobniła i uświęciła w Paryżu ludzkim pewną rodzinę, tak jak w Paryżu kamiennym uczyniła z pewnym domem, któremu wyrzeźbiła bramę i upiększyła okna. Ale te ornamenty ja sam tylko widziałem. Ojcu i matce dom, w którym mieszkał Swann, wydawał się podobny do innych domów wyrosłych w tej samej epoce w okolicy Lasku bulońskiego; a rodzina Swanna była dla nich czemś podobnem do wielu innych rodzin. Szacowali ją lepiej lub gorzej wedle jej udziału w cechach wspólnych reszcie świata i nie znajdowali w niej nic wyjątkowego. Przeciwnie, zalety które w niej cenili, znajdowali w równym lub wyższym stopniu gdzie indziej. To też uznawszy że dom Swannów jest ładnie położony, zaczęli mówić o innym domu, położonym jeszcze ładniej, ale nie mającym nic wspólnego z Gilbertą; albo o finansistach o szczebel wyższych od dziadka Swanna; i o ile się zdawało przez chwilę że dzielą mój punkt widzenia, było to nieporozumienie, które się rychło rozwiało. Bo też, aby we wszystkiem co otacza Gilbertę ujrzeć jakąś nieznaną właściwość, analogiczną w świecie wzruszeń do tego czem może być w świecie barw kolor infraczerwony, rodzicom brakło owego dodatkowego i chwilowego zmysłu, jakim mnie obdarzyła miłość.
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.
232