Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

tyle do jakichkolwiek innych okien ile do oczu Gilberty, zdawały się jakby świadomie osłaniać owo życie. Innym razem szliśmy na bulwary; stawałem u wylotu ulicy Duphot; powiedziano mi, że często można tam ujrzeć Swanna idącego do dentysty; i wyobraźnia moja tak bardzo wyodrębniała ojca Gilberty z reszty ludzkości, jego obecność wśród realnego świata wnosiła w ten świat tyle cudu, że nim jeszcze dotarłem do Madeleine, czułem się wzruszony bliskością ulicy, gdzie mogło się niespodzianie ziścić nadprzyrodzone zjawisko.
Ale najczęściej — kiedym nie miał widzieć Gilberty — dowiedziawszy się, że pani Swann przechadza się prawie codzień w alei des Acacias, dokoła jeziora, i w alei Reine-Marguerite, ciągnąłem Franciszkę do Lasku bulońskiego. Był on dla mnie niby owe zoologiczne ogrody, gdzie się ogląda rozmaitą florę i najsprzeczniejsze krajobrazy; gdzie za górką spotyka się grotę, łąkę, skały, rzekę, fosę, górkę, moczar, ale ze świadomością iż są tam tylko poto, aby dostarczyć odpowiedniego środowiska lub malowniczej ramy igraszkom hipopotama, zeber, krokodylów, królików, niedźwiedzi i czapel. Ów Lasek, również rozmaity, jednoczący odmienne i zamknięte światki, ukazujący fermę obsadzoną czerwonemi drzewami, amerykańskie dęby, niby jakiś folwark w Wirginji, tuż po sosnowym gaiku nad

234