Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

pieszo. I w dnie w których miałem odwagę przejść koło niej, ciągnąłem Franciszkę w tym kierunku. W pewnej chwili w istocie spostrzegałem w alei dla pieszych panią Swann, idącą ku nam, wlokącą długi tren sukni lila, ubraną — tak jak sobie lud wyobraża szaty królowych — w bogate materje i stroje, których inne kobiety nie nosiły. Chwilami spuszczała oczy na rękojeść umbrelki, mało zwracała uwagi na przechodniów, tak jakby najważniejszą jej sprawą i celem było użyć ruchu, bez myśli o tem że jest widziana i że wszystkie głowy zwracają się ku niej. Czasem tylko, kiedy się odwróciła aby zawołać swego charta, rzucała nieznacznie dokoła siebie okrężne spojrzenie.
Ci nawet, którzy jej nie znali, zgadywali po czemś osobliwem i niezwykłem — lub może przez telepatyczne promieniowanie, podobne temu jakie rozpętywało oklaski w nieświadomym tłumie w najwspanialszych momentach Bermy — że to musi być osoba znana. Pytali się: „Kto to jest?” — czasem zapytywali przechodnia lub starali się zapamiętać toaletę jako punkt orjentacyjny dla świadomszych przyjaciół, aby ich zapytać później. Inni, przystając na chwilę, powiadali:
— Wie pan, kto to jest? Pani Swann! To panu nic nie mówi? Odeta de Crécy?
— Odeta de Crécy? Ależ tak, powiadałem sobie:

239