Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

reciku strojnym w dwa ostrza skrzydeł kuropatwy; ale niosącą z sobą przegrzaną atmosferę swego apartamentu, bodaj we wtulonym w jej stanik bukieciku fiołków, którego żywe i błękitne kwitnienie, na tle szarego nieba, mroźnego powietrza, nagich gałęzi, miało również ten urok, że brało porę i czas jedynie jako ramę, i żyło w atmosferze ludzkiej, w atmosferze tej kobiety, podobnie jak w wazonach i żardynierach jej salonu, w pobliżu płonącego ognia, nawprost jedwabnej kanapy, żyły kwiaty, przyglądające się przez okno jak śnieg pada.
Zresztą, nie byłoby mi wystarczyło, aby toalety były takie same jak w owych latach. Istnieje solidarność która spaja rozmaite części wspomnień; pamięć nasza harmonizuje je i zachowuje w całości, z której nic nam nie wolno uronić ani odrzucić. To też byłbym pragnął zakończyć wieczór u jednej z tych kobiet przy filiżance herbaty, w ciemno malowanym salonie, jak salon pani Swann w roku zamykającym pierwszą część tego opowiadania; gdzie w listopadowym zmierzchu błyszczałyby pomarańczowe ognie, czerwony pożar, różowy i biały płomień złocieni, w chwili podobnej tym, w których (jak się okaże później) nie umiałem się rozeznać we własnych pragnieniach. Ale teraz owe chwile, nawet nie prowadząc mnie donikąd, zdawały mi się same w sobie pełne uroku. Byłbym

249