nością (które-to rozczulenie, nawet poprzez inne osoby, mogło się w nim rodzić jedynie z Odety), tak samo ich obecna rzekoma niemoralność nie rozpętałaby oburzenia Swanna na Verdurinów, gdyby ci nie byli zaprosili Odety z Forchevillem a bez niego. To było ich prawdziwe „bezeceństwo”. I bezwątpienia głos Swanna był bardziej jasnowidzący niż on sam, gdy owe słowa, pełne wstrętu do Verdurinów i radości że z nimi skończył, mimowoli przybierały w ustach Swanna akcent czegoś sztucznego, jakgdyby ich przeznaczeniem było raczej zaspokoić jego gniew, niż wyrazić myśl. W istocie, podczas gdy się oddawał tym inwektywom, myśl Swanna musiała być bez jego wiedzy pochłonięta przedmiotem zgoła odmiennym; znalazłszy się bowiem w domu, ledwie zamknięto bramę, uderzył się nagle w czoło, kazał otworzyć i wyszedł, wykrzykując naturalnym już głosem: „Zdaje mi się, że znalazłem sposób, aby mnie jutro zaproszono do Chatou!” Ale sposób musiał być zły, bo Swanna nie zaproszono. Doktór Cottard, który, wezwany na prowincję do ciężko chorego, nie widział Verdurinów kilka dni i nie mógł być w Chatou, powiedział na drugi dzień, siadając u nich do stołu:
— Czy nie ujrzymy Swanna dzisiaj? On jest w istocie tem, co się nazywa osobisty przyjaciel...
— Och, spodziewam się że nie! wykrzyknęła pani
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.
23