że pozwolić tak ładnej kobiecie krążyć samej po Paryżu, jest czemś równie nieostrożnem, co położyć szkatułkę pełną klejnotów na środku ulicy. Wówczas Swann oburzał się na wszystkich przechodniów jak na bandę złodziei. Ale ich zbiorowa bezkształtna twarz, nieuchwytna dla wyobraźni, nie podsycała jego zazdrości; raczej nużyła myśl Swanna, który, przeciągając sobie rękę po oczach, wolał: „Wola boska”; jak ci co umęczeni zagadnieniem realności świata lub nieśmiertelności duszy, w akcie wiary szukają odprężenia dla znużonego mózgu. Ale wciąż myśl o nieobecnej mięszała się nierozłącznie z najprostszemi czynnościami Swanna — jak śniadanie, poczta, wyjście na miasto, układanie się do snu — przez sam smutek, jakim było spełniać te czynności bez Odety. Odeta była spleciona z jego życiem niby owe inicjały Filiberta Pięknego w kościele w Brou, które, z żalu po nim, Małgorzata Austrjacka wszędzie splotła z własnemi.
Czasem, zamiast zostać w domu, Swann szedł na śniadanie do pobliskiej restauracji, której dobrą kuchnię niegdyś cenił, a gdzie teraz zachodził jedynie z mistycznych i niedorzecznych zarazem pobudek, składających się na pojęcie romantyczności. Chodził tam dlatego, że owa restauracja (istnieje jeszcze) nosiła tę samą nazwę co ulica gdzie mieszkała Odeta: Lapérouse.
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.
35