Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

poddanych jedynie prawidłom estetyki. W gromadzie mężczyzn pośród których się znalazł, nawet monokle, które nosiło wielu z nich (dawniej pozwoliłoby to Swannowi conajwyżej stwierdzić, że noszą monokle), obecnie, straciwszy cechę wspólnego zwyczaju, uderzyły go zróżniczkowaniem indywidualności. Spojrzał na generała de Froberville i na margrabiego de Bréauté, rozmawiających z sobą opodal drzwi; przez długi czas, byli to dla Swanna użyteczni przyjaciele, którzy go wprowadzili do Jockey-clubu i sekundowali mu w pojedynkach; w tej chwili, patrzał na nich jak na dwie figury na obrazie. Monokl generała, utkwiony niby odprysk granatu w jego pospolitej, posiekanej i tryumfalnej twarzy, między powiekami, w pół czoła na którem błyszczał jak jedyne oko cyklopa, wydał się Swannowi potworną raną, którą było może zaszczytnie otrzymać ale nieprzyzwoicie pokazywać; podczas gdy poza monoklem pana de Bréauté, uzupełniającym odświętność perłowych rękawiczek, szapoklaka, białego krawata, i zastępującym mu (jak i Swannowi gdy szedł na proszony wieczór) codzienne binokle, widniało, przylepione do odwrotnej strony szkła i — niby preparat pod mikroskopem — spojrzenie nieskończenie drobne, iskrzące się uprzejmością, uśmiechające się bez przerwy do wysokości stropów,

86