że posiada towarzyszkę w pani de Franquetot; ta znowuż, szeroko „bywająca”, znajdowała coś wykwintnie oryginalnego w tem, aby pokazać wszystkim świetnym znajomościom, iż przekłada nad nie skromną osobę, z którą łączą ją wspomnienia młodości.
Pełen ironicznej melancholji, Swann patrzał na te damy, jak słuchają fortepianowego intermedjum Liszta — „Święty Franciszek przemawiający do ptaków” — które nastąpiło po arji fletowej, i jak śledzą zawrotną grę pianisty. Pani de Franquetot spoglądała trwożliwie, z wylęknionemi oczami, jakgdyby chyżo przebiegane przez artystę klawisze były szeregiem trapezów, z których mógł spaść z wysokości osiemdziesięciu metrów; co jakiś czas rzucała na sąsiadkę wzrok pełen zdumienia, powątpiewania, jakby mówiąc: „To nie do wiary, nigdy nie byłabym przypuszczała, że człowiek może to zrobić”. Pani de Cambremer, osoba wysoko kształcona w muzyce, wybijała takt głową zmienioną w wahadło metronomu, z owym nieprzytomnym wyrazem, właściwym cierpieniu, które nie wie już samo co czyni i nie sili się zapanować nad sobą, powiadając niejako: „Trudno!” Amplituda i szybkość owych wahań dochodziły do tego, że pani Cambremer co chwila zaczepiała brylantowemi kolczykami o hafty u stanika i — nie przestając mimo to przyspie-
Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.
89