Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

koralu lub z różowej emalji oszedziałe djamencikami i tworzące prosty i uroczy strój głowy (czyniąc to, przyglądała się z chłodną ciekawością swojej rozentuzjazmowanej sąsiadce); to znów wybijała przez chwilę takt wachlarzem, ale — aby nie abdykować ze swojej niezależności — nie w takt.
Kiedy pianista skończył Liszta i zaczął preludjum Chopina, pani de Cambremer rzuciła pani de Franquetot uśmiech roztkliwiony kompetentnem zadowoleniem i aluzją do przeszłości. Nauczyła się za młodu pieścić frazy Chopina, owe frazy o długiej, krętej i wyszukanej linji, tak swobodne, tak giętkie, tak chwytne, szukające sobie miejsca kędyś bardzo daleko od swego początkowego kierunku, daleko od punktu gdzie można się było ich spodziewać; frazy igrające na falach kaprysu jedynie poto aby wrócić tem świadomiej, z tem wyrafinowańszą precyzją, niby ślizgając się po krysztale dźwięczącym aż do potrzeby krzyku, — i ugodzić was w samo serce.
Żyjąc na prowincji, gdzie miała niewiele stosunków, nie bywając prawie na balach, pani de Cambremer upajała się w swoim samotnym dworze, to zwalniając, to przyśpieszając taniec wszystkich owych urojonych par, obrywając je niby kwiaty, opuszczając na chwilę bal, aby słuchać jak wiatr dmie w świerkach nad jeziorem i widzieć nagle zbli-

94