tego samego rodzaju co inne, mniej stałe, tak trudno dające się pochwycić, zatrzymać, posiadać, ale przeciwnie przyjemnością rzetelną, na której mogłem się oprzeć, rozkoszną, spokojną, bogatą w prawdę trwałą, niewytłumaczoną i pewną. Byłbym chciał, jak niegdyś w swoich wycieczkach w stronę Guermantes, przeniknąć czar tego wrażenia i trwać bez ruchu, zgłębiając tę stareńką emanację, skłaniającą mnie aby się nie tyle cieszyć przyjemnością (ofiarowaną mi jedynie w naddatku) ile zstąpić w realność, której nie odsłoniła mi jeszcze. Ale gospodyni lavabo, starsza dama o utynkowanych licach, w rudej peruce, zagaiła rozmowę. Franciszka uważała ją za „bardzo dobrze z domu”. Córka jej poślubiła — znów wedle wyrażenia Franciszki — „chłopca z odpowiedniej rodziny”, tem samem kogoś, kogo od robotnika dzieliła większa przepaść niż dla Saint-Simona dzieli diuka od kogoś kto „wyszedł z mętów gminu”. Bezwątpienia dama w lavabo nim doszła do tej profesji, musiała przebyć jakieś katastrofy. Ale Franciszka upewniała, że to jest margrabia i że pochodzi z rodziny Saint-Ferréol. Owa margrabina poradziła mi żebym nie stał na chłodzie i otworzyła mi nawet ubikację, mówiąc: „Nie chce pan wejść? tu jest zupełnie czysto, dla pana będzie gratis”. Robiła to może tylko tak, jak panny od Gouache’a, które, kiedyśmy przychodzili z jakiemś zamówieniem, częstowały mnie cukierkiem (niestety, mama zabraniała mi go przyj-
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
100