Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

dawało mi się takiem szaleństwem, może przekonałby się, że to on miał słuszność. Bo zbliżając się do Gilberty, która, przechylona w tył na krześle, mówiła żebym wziął list nie dając mi go, odczułem taki pociąg do jej ciała, że powiedziałem:
— Słuchaj, nie daj go sobie odebrać, sprawdzimy kto jest silniejszy.
Ukryła list za plecami, ja ująłem ją rękami za kark, podnosząc warkocze, spadające jej na ramiona (czy że to było odpowiednie dla jej wieku, czy że matka chciała z niej dłużej robić dziecko, aby się odmłodzić sama); mocowaliśmy się wyprężeni. Starałem się przyciągnąć Gilbertę, opierała się; policzki jej, rozpalone wysiłkiem, były czerwone i okrągłe jak wiśnie; śmiała się tak jakbym ją łaskotał; trzymałem ją ściśniętą między nogami jak drzewko na którebym się wdrapywał; i pośród tej gimnastyki, z lekkiem przyspieszeniem oddechu, zdrodzonem z wysiłku mięśni i z podniecenia zabawą, rozlałem — niby kilka kropel potu wyciśniętego wysiłkiem — swoją rozkosz, przy której nie mogłem się zatrzymać nawet na tyle aby poznać jej smak. Natychmiast wziąłem list. Wówczas Gilberta rzekła z dobrocią:
— Wiesz, jeżeli chcesz, możemy się mocować jeszcze trochę.
Może uczuła mętnie, że moja gra miała inny cel, niż ten który podałem, ale nie umiała poznać

102