Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

jestem szczęśliwy! Moje ciało chciało uzyskać ściśle tyle litości na ile zasługiwało, i byleby wiedziano że je boli w prawym boku, nie miało nic przeciw temu, abym oznajmił, że ten ból nie jest żadną katastrofą i że nie jest dla mnie przeszkodą do szczęścia. Bo ciało moje nie miało pretensyj do filozofji; to nie był jego wydział.
Podczas rekonwalescencji miałem prawie co wieczór napady duszności. Pewnego wieczora, kiedy babka zostawiła mnie w dość dobrym stanie, zaszła do mego pokoju bardzo późno i spostrzegła że mi brak oddechu. „Och, Boże, jak ty cierpisz! wykrzyknęła ze zmienioną twarzą. Opuściła mnie natychmiast, usłyszałem trzask bramy; za jakiś czas babka wróciła z koniakiem, po który pojechała, bo go nie było w domu. Niebawem zacząłem się czuć szczęśliwy. Babka, trochę czerwona, miała minę nieswoją, w oczach wyraz zmęczenia i zwątpienia.
— Wolę cię zostawić, żebyś skorzystał trochę z tej poprawy, — rzekła opuszczając mnie nagle. Uściskałem ją i uczułem na jej policzkach coś mokrego; nie wiedziałem, czy to wilgoć nocnego powietrza z którego wróciła. Nazajutrz przyszła do mnie aż wieczór, bo musiała — powiedziano mi — wyjść z domu. Uznałem to za dowód wielkiej obojętności i trzeba mi było panować nad sobą, aby babce tego nie wymówić.
Kiedy duszności powtarzały się mimo że stan zapalny już ich nie usprawiedliwiał, rodzice wezwa-

107