nę. Biadolenia te bardziej były związane z jej „klasą”, niż z moim stanem zdrowia. Nie orjentowałem się wówczas, czy ten pesymizm był u Franciszki bolesny czy zadowolony. Uznałem prowizorycznie, że jest klasowy i zawodowy.
Pewnego dnia, w godzinie poczty, matka położyła mi na biurku list. Otworzyłem go z roztargnieniem, bo nie mógł mieć jedynego podpisu zdolnego mnie uszczęśliwić, podpisu Gilberty, z którą poza Polami Elizejskiemi nie byłem w stosunkach. Arkusik ozdobiony był srebrną pieczęcią, przedstawiającą rycerza w hełmie, pod którym wiła się dewiza: Per viam rectam; list zaś kreślony był dużem pismem, gdzie wszystkie zdania zdawały się podkreślone, poprostu dlatego, że wszystkie „t”, przekreślone nie przez literę ale nad literą, tworzyły linję pod odpowiedniem słowem górnego wiersza. U dołu ujrzałem — podpis Gilberty. Ale, ponieważ uważałem ten podpis w liście adresowanym do mnie za niemożliwy, widok ten, nie poparty wiarą, nie sprawił mi radości; raczej przez chwilę powlókł nierealnością wszystko co mnie otaczało. Z zawrotną szybkością ten nieprawdopodobny podpis grał w cztery kąty z mojem łóżkiem, z kominkiem, ze ścianą. Wszystko mi tańczyło w oczach jak komuś kto spada z konia; pytałem sam siebie czy niema jakiegoś istnienia, zupełnie odmiennego niż to które znałem, sprzecznego z niem ale właśnie prawdziwego, i to istnienie, objawiwszy mi się nagle,
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.
111