Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

ranta, niezdolnego pojąć na czem polega genjusz wielkiego lekarza, uważalibyśmy za właściwe nie zdradzić, że on nie umie uleczyć kataru. Że jednak nie miałem żadnego zmysłu spostrzegawczego, nie znając naogół ani nazwy ani gatunku rzeczy na które patrzałem, rozumiejąc tylko, iż skoro coś tyczy się Swannów, musi być nadzwyczajne, nie byłem pewny czym popełnił kłamstwo, informując rodziców o artystycznej wartości oraz o egzotycznem pochodzeniu tych schodów. Nie wydawało mi się to pewne, ale musiało mi się wydawać prawdopodobne, bo czułem że się mocno rumienię, kiedy ojciec przerwał mi, mówiąc: „Znam te domy, widziałem jeden taki, wszystkie są do siebie podobne; Swann zajmuje poprostu parę pięter, to Berlier budował te kamienice”. Dodał, że chciał wynająć mieszkanie w jednym z tych domów, ale się rozmyślił, bo rozkład okazał się niewygodny i wejście nie dość widne. Tak mówił ojciec, ale ja uczułem instynktownie, że mój intelekt powinien dla uroku Swannów i dla mego szczęścia uczynić wszystkie możliwe ofiary; jakoż, mocą wewnętrznego nakazu, mimo to com usłyszał, odsunąłem na zawsze od siebie — niby dewot Życie Jezusa Renana — destrukcyjną myśl, że dom Swannów jest zwyczajnem mieszkaniem, w którem moglibyśmy mieszkać.
Tak w owe dnie podwieczorków, wznosząc się po schodach stopień po stopniu, już wyzuty z myśli i pamięci, będąc jedynie igraszką najniższych reflek-

120