Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

o obrazie Gérôme’a! Ale niech pan przyjdzie którego dnia (mówiła do mnie) do Gilberty na swoją herbatę; przyrządzi ją panu tak jak pan lubi, tak jak pan ją pija w swojem małem „studio”, dodawała pani Swann pomykając do gości, i tak jakgdyby moje przyzwyczajenia, których przyszedłem szukać w tym tajemniczym świecie, były czemś dobrze znanem. (Gdybym nawet miał zwyczaj pijania herbaty, co się tyczy „studio”, byłem w wielkiej niepewności czy je posiadam?) — Kiedy pan przyjdzie? Jutro? będą na pana czekały tosty równie dobre jak u Colombina. Nie? Jest pan niegodziwy — powiadała pani Odeta, od czasu bowiem jak sama zaczynała mieć „salon”, naśladowała wzięcie pani Verdurin, jej tonik mizdrzącego się despotyzmu. Ponieważ „tosty” były dla mnie czemś równie nieznanem jak Colombin, obietnica ta niewiele mogłaby przydać mojej pokusie. Osobliwsze wyda się, żem nie zrozumiał w pierwszej chwili o kim mówi pani Swann, kiedym usłyszał, jak wychwala przedemną naszą starą „nurse”. (Dziś wszyscy mówią w ten sposób, może i w Combray.) Nie umiałem po angielsku, ale zrozumiałem rychło, że to słowo oznacza Franciszkę. Ja, który na Polach Elizejskich tak się bałem złego wrażenia jakie Franciszka może sprawić, dowiedziałem się od pani Swann, że wszystko co Gilberta opowiadała o mojej „nurse”, obudziło w niej i w jej mężu sympatję do mnie. „Czuć, że taka jest panu oddana, że jest

124