tą ścieżką korytarza, przesyconego na odległość szacownemi esencjami, jakie bez przerwy siały z gotowalni swoje balsamiczne wonie.
Kiedy pani Swann wróciła do gości, słyszeliśmy jeszcze jej głos i śmiech, bo nawet wobec dwóch osób i tak jakby miała przed sobą wszystkich wiernych, podnosiła głos, rzucała słówka, tak jak często w „małym klanie” robiła to przy Odecie „pryncypałka” w chwili gdy „kierowała rozmową”. Najbardziej lubimy się posługiwać wyrażeniami których świeżo pożyczyliśmy od innych, przynajmniej przez jakiś czas, toteż pani Swann wybierała albo zwroty, przejęte od dystyngowanych ludzi z którymi mąż musiał ją w końcu zapoznać (od nich zapożyczyła pewne manjery składni) to znów od osób pospolitszych (naprzykład „to jeszcze jest nic”, ulubione wyrażenie jednej z przyjaciółek Odety.) Zwroty te starała się lokować we wszystkich historyjkach, które, zwyczajem wyniesionym z „małego klanu”, lubiła opowiadać. Mówiła chętnie później: „Lubię bardzo tę historyjkę”, „och, przyznajcie, to jest piękna historja”, co przejęła przez męża od Guermantów, których nie znała.
Pani Swann opuściła jadalnię, ale mąż jej, który właśnie wrócił z miasta, zjawił się z kolei u nas.
— Nie wiesz, czy mama jest sama, Gilberto?
— Nie, ma jeszcze gości, papuśku.
— Jakto, jeszcze, o siódmej! To przerażające. Biedna kobieta musi być złamana. To okropne.
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.
128