Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja tam nie wiem; więc to jest dużo być dyrektorem kancelarji? odpowiadała Gilberta, która nie traciła nigdy sposobności zamanifestowania obojętności na wszystko co łechtało próżność jej rodziców (mogła zresztą myśleć, że dodaje jedynie blasku tak świetnej znajomości, nie przywiązując do niej napozór zbytniej wagi).
— Jakto, czy to dużo, krzyczał Swann, który wolał język bardziej wyrazisty niż tę skromność, mogącą mi zostawić jakieś wątpliwości. Ależ to poprostu pierwszy po ministrze! To nawet więcej niż minister, on robi wszystko. Zdaje się zresztą, że to jest głowa, człowiek pierwszorzędny, jednostka zupełnie wybitna. Jest oficerem Legji honorowej. Przemiły człowiek, nawet bardzo przystojny.
(Żona pana Bontemps wyszła zresztą za niego wbrew wszystkiemu, dlatego że to był „człowiek czarujący”. Miał — co wystarczy aby stworzyć rzadką i subtelną całość — jasną jedwabistą brodę, regularne rysy, nosowy głos, przykry oddech i szklane oko).
— Powiem panu, dodał Swann zwracając się do mnie, że bawi mnie bardzo widzieć tych ludzi w obecnym rządzie, bo to są Bontemps z rodziny Bontemps-Chenut, typ reakcyjno-klerykalnego mieszczaństwa o ciasnych poglądach. Pański zacny dziadek znał dobrze, przynajmniej ze słyszenia i z widzenia, starego Chenut, który, mimo że bardzo bogaty na swoje czasy, dawał tylko jednego sou napiwku woźnicy; a także barona Bréau-Che-

130