tem, jak morze ulega wpływowi księżyca, nie zbliżając się do niego widocznie.
— Tak, Cottardowie i księżna Vendôme, czy nie uważa pani, że to będzie zabawne? — pytał Swann.
— Ja myślę, że to będzie bardzo źle pasowało i że ściągnie na pana same przykrości, nie trzeba igrać z ogniem, — odparła pani Bontemps, wściekła.
I ją i jej męża, zarówno jak księcia d’Agrigente, zaproszono zresztą na ten obiad, o którym pani Bontemps i Cottard opowiadali na dwa sposoby, zależnie od osób, z któremi rozmawiali. Jednym, pani Bontemps na swoją rękę, Cottard na swoją, mówili od niechcenia kiedy ich pytano czy był kto jeszcze na owym obiedzie:
— Był tylko książę d’Agrigente, to było w ścisłem kółku.
Ale zdarzało się, że ktoś był lepiej poinformowany; raz nawet ktoś powiedział do Cottarda: „Ale czy nie było także państwa Bontemps? — Zapomniałem o nich”, — odparł rumieniąc się Cottard niedyskretnemu człowiekowi, którego odtąd mieścił w kategorji „złych języków”. Dla takich, państwo Bontemps i Cottardowie, nie porozumiewając się z sobą, przyjęli wersję, której rama była jednaka, jedynie nazwiska się zmieniały. Cottard mówił: „No cóż, byli tylko państwo domu, oboje księstwo Vendôme, dalej (tu uśmiechał się z zadowoleniem) profesorostwo Cottard, i daję słowo, licho wie poco — bo byli tam potrzebni jak włos w zupie — byli ci
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.
147