Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

można było być genialnym, a nie wierzyć w przyszłość kolei żelaznych czy samolotów, lub też, będąc wielkim psychologiem, nie uwierzyć w fałszywość kochanki lub przyjaciela, których zdradę przewidziałby mierniejszy człowiek.
O ile nie zrozumiałem sonaty, byłem zachwycony grą pani Swann. Uderzenie jej zdawało mi się, jak jej peniuar, jak zapach jej schodów, jak jej płaszcze, jak jej chryzantemy, częścią swoistej i tajemniczej całości, w świecie nieskończenie wyższym od tego, w którym rozum może analizować talent.
— Czy nie piękna ta sonata Vinteuila? — rzekł do mnie Swann. Chwila, kiedy zapada noc pod drzewami, kiedy arpedżja skrzypiec sprowadzają chłód. Niech pan przyzna, że to bardzo ładne; jest tutaj cała statyczna strona blasku księżyca, to co w nim jest zasadnicze. Nie dziw, że kuracja świetlna, jaką przechodzi żona, działa na mięśnie, skoro blask księżyca ubezwładnia poruszenia liści. To właśnie jest cudownie oddane w tej małej frazie: lasek Buloński stężały w katalepsji. Nad morzem to jest jeszcze bardziej uderzające, bo tam są owe słabe odpowiedzi fal, słyszane bardzo dobrze, skoro reszta nie może się poruszyć. W Paryżu przeciwnie; ledwie spostrzegamy te niezwykłe światła na gmachach, to niebo oświetlone jakgdyby pożarem bez barw i bez niebezpieczeństw, jakieś olbrzymie przeczuwane wydarzenie. Ale we frazie Vinteuila, i zresztą w całej sonacie, to nie to; to się dzieje w Lasku,

163