Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

nowi, orszaki Trzech królów, już tak anachroniczne wówczas gdy Benozzo Gozzoli wprowadził w nie Medyceuszów, byłyby niemi bardziej jeszcze, zawierając portrety mnóstwa ludzi, współczesnych nie Gozzolemu ale Swannowi, to znaczy późniejszych nie już o piętnaście wieków od narodzenia Dzieciątka, ale o cztery wieki od samego malarza. Wedle Swanna, nie brakowało w tym orszaku ani jednego znanego paryżanina, jak w owym akcie sztuki Sardou, gdzie, przez przyjaźń dla autora i dla jego protagonistki, a także przez snobizm, wszystkie znakomitości paryskie, sławni lekarze, politycy, adwokaci, przychodzili, każdy przez jeden wieczór, statystować na scenie.
— Ale jaki ona ma związek z Ogrodem Zoologicznym?
— Wszystkie!
— Jakto, myślisz, że ona ma różowy tyłeczek, jak małpy?
— Karolu, jesteś świnka. Nie, ja myślałem o tem, co jej powiedział syngalez.
— Opowiedz panu, to naprawdę „piękne”.
— To idjotyczne. Wie pan, że pani Blatin lubi zagadywać każdego w sposób w jej mniemaniu uprzejmy, a w istocie protekcjonalny.
— To, co nasi dobrzy sąsiedzi z nad Tamizy nazywają patronising, przerwała Odeta.
— Wybrała się niedawno do Ogrodu Zoologicznego, gdzie są czarni, syngalezi, zdaje mi się, jak twier-

167