Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ on ciebie nie uważa za złą, on cię uważa za doskonałość!
— Biedny papuś, bo on jest za dobry.
Państwo Swann nietylko zachwalali mi cnoty Gilberty, — tej samej Gilberty, która, zanim ją ujrzałem, objawiła mi się przed kościołem na tle pejzażu Ile-de-France, która później, już nie w moich marzeniach ale we wspomnieniu — stała zawsze koło różowego głogu, na ścieżce wiodącej mnie w stronę Méséglise. — Kiedy, siląc się przybrać obojętny ton przyjaciela rodziny, ciekawego upodobań dziecka, spytałem jej matki, kogo z przyjaciół Gilberta najbardziej lubi, pani Swann odpowiedziała:
— Ależ pan musi być lepiej wtajemniczony odemnie, pan, jej faworyt, wielki crack, jak mówią Anglicy.
Bezwątpienia, w przystawaniu tak doskonałem, kiedy rzeczywistość dociąga się i przylega dokładnie do tego o czemśmy tak długo marzyli, kryje nam ona całkowicie przedmiot marzeń, zlewa się z nim nakształt dwóch równych i pokrywających się figur, które tworzą już wówczas tylko jedną, gdy przeciwnie my, aby dać swemu szczęściu całe jego znaczenie, chcielibyśmy zachować wszystkim owym punktom naszego pragnienia, w chwili właśnie gdy ich dotykamy — i aby mieć większą pewność, że to są one — urok tego, że są niedosiężne. I myśl nie może nawet odtworzyć dawniejszego stanu aby go porównać z nowym, bo nie

170