Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

nieosiągalne, w jakiś wieczór kiedy Odeta zaprosiła go do siebie z Forchevillem na oranżadę. W rozkład jadalni, gdzieśmy dziś jedli śniadanie, wsiąkł dla Swanna ów nieoczekiwany raj, w którym — niegdyś nie mógł bez wzruszenia wyobrazić sobie tego — miał powiedzieć ich kamerdynerowi te same słowa: „Czy pani jest gotowa?”, które teraz oto wymawiał z lekkiem zniecierpliwieniem, a zarazem z pewną satysfakcją próżności. I jak z pewnością nie mógł tego uczynić Swann, tak ja nie umiałem objąć swego szczęścia, i kiedy sama Gilberta wykrzyknęła: „Ktoby ci był powiedział, że mała dziewczynka, której się przyglądałeś bez słowa jak grała w klasy, stanie się twoją serdeczną przyjaciółką, do której będziesz chodził codzień, kiedy ci przyjdzie ochota”, wyrażała zmianę, którą musiałem wprawdzie stwierdzić zzewnątrz, ale której nie posiadałem wewnętrznie, składała się bowiem z dwóch stanów, których nie mogłem objąć myślą naraz, tak aby przestały być różne od siebie wzajem.
A jednak, gdybym miał o tem sądzić po sobie, owo mieszkanie, dlatego że było tak silnie upragnione przez wolę Swanna, musiało dlań zachować jakąś słodycz. Dla mnie nie straciło ono całej tajemnicy. Osobliwy czar, w którym tak długo wyobrażałem sobie skąpane życie Swannów, nie pierzchł dla mnie całkowicie z ich domu z chwilą gdym tam wniknął; cofnął się jedynie, pokonany przez tego obcego, tego parjasa, którym byłem dawniej,

172