jedność, indywidualny urok, jakich nie mają nawet najlepiej zachowane całości przekazane nam przez przeszłość, ani najbardziej żywe i naznaczone piętnem jednej osoby; jedynie my bowiem możemy, wiarą swoją we własne ich istnienie, dać pewnym oglądanym przez nas rzeczom duszę, którą zachowują później i którą w nas rozwijają.
Wszystkie pojęcia, wytworzone przezemnie o godzinach — różnych od godzin innych ludzi — jakie Swannowie spędzają w tem mieszkaniu, będącem dla codziennego czasu ich życia tem, czem ciało jest dla duszy i co powinno wyrażać jego odrębność — wszystkie te pojęcia były stopione, złączone — wszędzie jednako niepokojące i nieuchwytne — z rozmieszczeniem mebli, grubością dywanów, z rozkładem okien, krążeniem służby. Kiedy po śniadaniu przechodziliśmy na kawę do zalanego słońcem obszernego wykusza w salonie, gdy pani Swann pytała ile chcę kawałków cukru, wówczas nietylko pokryty jedwabiem podnóżek, który mi podsuwała, wydzielał (wraz z bolesnym czarem, jaki odczułem niegdyś w imieniu Gilberty — pod różowym głogiem, później koło klombu laurów) wrogość, jaką mi okazywali jej rodzice: mebelek ów musiał tak dobrze znać i podzielać tę wrogość, że nie czułem się godny — wydawało mi się to niemal czemś podłem — stawiać nogi na jego bezbronnem wysłaniu; jakaś osobista dusza wiązała go sekretnie ze światłem drugiej godziny popołudniu, rożnem od wszelkiego
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.
174