Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

znalazła dla nas wszystkich boski uśmiech, jakgdyby wskrzeszony z przeszłości, z wdzięku młodych lat, z wieczorów w Compiègne; uśmiech ten, świeży i słodki, spłynął po twarzy nadąsanej przed chwilą; poczem oddaliła się w towarzystwie swoich dwóch dam, które, na sposób tłumaczy lub pielęgniarek, punktowały jedynie naszą rozmowę nieznaczącemi zdaniami lub zbytecznemi wyjaśnieniami.
— Powinienby się pan zapisać u niej jeszcze w tym tygodniu, rzekła pani Swann; nie rzuca się biletów tym wszystkim królestwom, jak mówią Anglicy; ale jeżeli się pan zapisze, zaprosi pana.
Czasami w te ostatnie zimowe dnie, zachodziliśmy przed spacerem na którąś z małych wystaw, organizowanych wówczas; Swanna, znanego zbieracza, witali właściciele salonów ze szczególnem uszanowaniem. I w te zimowe jeszcze dnie dawne moje pragnienia podróży na południe i do Wenecji budziły się w owych salach, gdzie pełna już wiosna i gorące słońce kładły fioletowe tony na różowych Alpach i dawały Canale Grande ciemną przejrzystość szmaragdu. Jeżeli było brzydko, szliśmy na koncert, lub do teatru, a potem na podwieczorek do tee-roomu. Kiedy pani Swann chciała mi powiedzieć coś tak aby goście przy sąsiednich stolikach lub nawet garsoni nie zrozumieli, mówiła po angielsku, jakgdyby to był język znany tylko nam dwojgu. Otóż wszyscy (z wyjątkiem mnie) umieli po angielsku, i musiałem to powiedzieć pani Swann,

181