Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

kimś cennym i prawdziwym składnikiem, ukrytym w sercu danej rzeczy, a następnie wydobytym z niej przez tego wielkiego pisarza mocą jego talentu; i właśnie to wydobycie było celem słodkiego Śpiewaka, nie zaś robienie Bergotte’a. Prawdę rzekłszy, robił go mimowoli, przez to, że był Bergottem i że w tym sensie każda nowa piękność jego dzieła była małą dawką Bergotte’a, utajoną w danej rzeczy i wydobytą przez niego. Ale o ile każda z tych piękności była przez to spokrewniona z innemi i rozpoznawalna, została mimo to odrębna, jak odkrycie które ją dobyło na jaw; nowa, a tem samem różna od tego co nazywano „stylem Bergotte”, będącym mętną syntezą „Bergotte’ów” już znalezionych i zredagowanych przez niego, a zgoła nie pozwalających ludziom przeciętnym zgadnąć coby on odkrył gdzieindziej. Tak jest ze wszystkimi wielkimi pisarzami, piękno ich stylu jest nieprzewidziane, jak piękność kobiety, której się nie zna jeszcze; jest tworzeniem, skoro się ściąga do zewnętrznego przedmiotu, o którym oni myślą — nie zaś o sobie — i którego jeszcze nie wyrazili. Autor dzisiejszych pamiętników, gdy zechce bez ostentacji robić Saint-Simona, może od biedy nakreślić pierwszy wiersz portretu Villarsa: „Był to dość słuszny mężczyzna, brunet z fizjognomją żywą, otwartą, wyrazistą”, ale jakiż determinizm pozwoli mu znaleźć drugi wiersz, zaczynający się od: „i jakgdyby trochę pomyloną”! Prawdziwa rozmaitość tkwi

191