Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

w tej pełni elementów rzeczywistych i niespodzianych; w obciążonej błękitnemi kwiatami gałęzi, strzelającej, wbrew wszelkiemu spodziewaniu, z wiosennego żywopłotu, który zdawał się już nasycony; gdy czysto formalne naśladowanie rozmaitości (a rozumowanie to możnaby przenieść na wszystkie inne właściwości stylu) wydaje jedynie pustkę i jednostajność, to znaczy rzecz najbardziej przeciwną rozmaitości, i jeżeli może w tej imitacji dać jej złudzenie i przypominać ją, to chyba temu, kto nie zrozumiał jej u mistrzów.
Toteż — jak dykcja Bergotte’a budziłaby z pewnością zachwyt, gdyby on sam był tylko jakimś amatorem recytującym rzekomego Bergotte’a, zamiast żeby była zespolona z myślą Bergotte’a w ruchu i w czynie związkami witalnemi, nie odrazu wyczuwalnemi dla ucha — tak samo, ponieważ Bergotte stosował ściśle tę myśl do wybranej przezeń realności, słowa jego miały coś pozytywnego, przekrwionego, co sprawiało zawód tym, którzy spodziewali się, że on będzie mówił tylko o „wiekuistym strumieniu złudy” i o „tajemniczych dreszczach piękna”. Rzadkość wreszcie i nowość jego stylu wyrażały się w rozmowie tak subtelnym sposobem ujmowania zagadnień, z pominięciem wszystkich już znanych fizjognomij, iż robiło to wrażenie, że on bierze każdą rzecz od strony jakiegoś drobiazgu, że mija się z jej istotą, że się bawi w paradoksy; tem samem myśli jego najczęściej zdawały się mętne,

192