Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

gdyż każdy nazywa jasnemi myślami te, które posiadają ten sam stopień mętności co jego własne. Ponieważ zresztą warunkiem wszelkiej nowości jest uprzednie wyeliminowanie szablonu, do któregośmy przywykli i który nam się wydaje samą rzeczywistością, wszelka nowa rozmowa, jak wszelkie oryginalne malarstwo lub muzyka, wyda się zawsze wysilona i męcząca. Zasadza się ona na obrazach, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni; wydaje się nam, że ktoś mówi samemi przenośniami, co nuży i daje wrażenie sztuczności. (W gruncie, dawne formy były również niegdyś obrazami trudnemi do uchwycenia, gdy słuchacz nie znał jeszcze świata, jaki malowały. Ale oddawna wyobrażamy sobie, że to był świat rzeczywisty, polegamy na nim). To też kiedy Bergotte — co się dziś wydaje bardzo proste — powiadał o doktorze Cottard, że to jest „nurek Kartezjusza” szukający równowagi, a o Brichocie, że „ma więcej jeszcze od pani Swann kłopotu z fryzurą, bo pochłonięty naraz swoim profilem i swoją reputacją, musi nieustannie pilnować, aby jego koafiura dawała mu równocześnie minę lwa i filozofa”, szybko czuło się zmęczenie i chciało się odpocząć na czemś konkretniejszem, co znaczyło poprostu: zwyczajniejszem. Te obce mi słowa, wychodzące z maski jaką miałem przed sobą, trzeba mi było odnieść do pisarza któregom podziwiał; nie dałoby się ich włożyć w jego książki na sposób owych puzzle, które wstawia się w inne:

193