Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

były na innym planie i wymagały transpozycji. Tem samem, kiedy raz powtarzałem sobie słowa słyszane z ust Bergotte’a, odnalazłem w nich całą konstrukcję jego pisanego stylu, z którego mogłem rozpoznać i określić rozmaite partje w tym mówionym esseyu, wprzód dla mnie tak odmiennym.
Nawiasem mówiąc, specjalny, trochę zbyt staranny i dobitny sposób, w jaki Bergotte podkreślał niektóre słowa, niektóre przymiotniki często wracające w jego ustach i które wymawiał nie bez pewnej emfazy, wybijając wszystkie sylaby i dając coś śpiewnego ostatniej (naprzykład w słowie visage, którego używał zawsze zamiast figure i któremu przydawał wielką obfitość v, s, g, jakgdyby eksplodujących naraz w jego otwartej wówczas dłoni), odpowiadał ściśle akcentowi, jakim w swojej prozie uwydatniał owe ulubione słowa, poprzedzając je rodzajem marginesu i oprawiając je w całość zdania w ten sposób, że trzeba było koniecznie — pod grozą rytmicznego błędu — wydobyć całą ich wartość. Mimo to, nie odnajdywało się w mowie Bergotte’a owego oświetlenia, które w jego książkach (jak również u pewnych innych autorów) zmienia często w pisanem zdaniu wygląd słów. To zapewne stąd, że światło to płynie z wielkiej głębi i nie dosięga swemi promieniami naszych słów, w godzinach gdy, udzielając się w rozmowie innym, stajemy się poniekąd zamknięci dla siebie. Pod tym względem, Bergotte miał więcej intonacyj, więcej

194