Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

dziej własny — wydzielający się z istot, jest ulotny i nie przetrwa ich. Inaczej było z dykcją Bergotte’ów. Bo o ile trudno jest zrozumieć kiedykolwiek, nawet w Meistersängerach, w jaki sposób artysta może stworzyć muzykę słuchając szczebiotu ptaków, Bergotte przecież wcielił i utrwalił w swojej prozie tę manjerę kołysania słów, powtarzających się w krzykach radości lub ociekających westchnieniami smutku. Są w jego książkach spadki zdań, gdzie natłok dźwięków przedłuża się niby ostatnie akordy uwertury, która jakby nie mogąc się skończyć, wiele razy powtarza ostatnią kadencję, zanim dyrygent odłoży pałeczkę; odnalazłem w nich później muzyczny równoważnik krtaniowych trąbek rodziny Bergotte. Ale co do niego samego, od chwili gdy przeniósł te akcenty w książki, nieświadomie przestał ich używać w mowie. Od dnia gdy zaczął pisać, a tembardziej później, kiedy go poznałem, głos jego zdezorkiestrował się na zawsze.
Ci młodzi Bergotte — przyszły pisarz i jego rodzeństwo — nie przerastali wcale — raczej przeciwnie — innych młodych ludzi, subtelniejszych, inteligentniejszych, którym klan Bergotte wydawał się hałaśliwy, nawet trochę pospolity, drażniący w swoich żartach, stanowiących wpół pretensjonalny wpół wygłupiający się styl tego domu. Ale geniusz, a nawet wielki talent, rodzi się nietyle z czynników intelektualnych, subtelniejszych i wartościowszych niż u innych ludzi, ile ze zdolności przeobrażania,

196