Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

nie przewidział lektury Szekspira... Toteż rachuby jego dla pana nie mogą się zgadzać, równowaga jest zmącona, wciąż „djabełek Kartezjusza” idzie w górę. Cottard znajdzie u pana rozstrzeń żołądka, nie potrzebuje pana badać, bo ją ma z góry w swojem oku. Może ją pan zobaczyć, odbija się w jego binoklach.
Ten sposób mówienia męczył mnie bardzo; powiadałem sobie z całą tępotą zdrowego rozsądku: „Tak samo niema rozstrzeni żołądka odbijającej się w binoklach profesora Cotard, jak niema głupoty w białej kamizelce pana de Norpois...”.
— Radziłbym panu raczej, — ciągnął Bergotte, doktora du Boulbon, który jest zupełnie inteligentny.
— To wielki wielbiciel pana dzieł, — odparłem. Spostrzegłem, że Bergotte wie o tem i wywnioskowałem stąd, że bratnie dusze spotykają się szybko i że nie ma się wielu prawdziwych „nieznanych przyjaciół”. To, co mi Bergotte mówił o Cottardzie, uderzyło mnie, mimo iż było sprzeczne ze wszystkiemi memi pojęciami. Nie troszczyłem się wcale o to; czy lekarz wyda mi się nudny; oczekiwałem od niego, aby, dzięki sztuce której prawidła były mi nieznane, zbadawszy mnie, wydał o mojem zdrowiu bezapelacyjny wyrok. I nie zależało mi na tem, aby przy pomocy inteligencji — w czem mógłbym go zastąpić — postarał się zrozumieć mój intelekt, w którym widziałem jedynie środek — sam w sobie obojęt-

222