Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

mglistą fizjognomię, którą domy schadzek pozwoliły mi później zastąpić określonemi twarzami. Uświadomił mi, że szczęście, że posiadanie piękna, nie są rzeczą niedostępną i że postępowaliśmy niemądrze, wyrzekając się ich na zawsze. Czułem dla Blocha za jego „dobrą nowinę” wdzięczność tego samego rodzaju, co dla jakiegoś lekarza lub filozofa-optymisty za widoki długiego życia na tym świecie lub nadzieję kontynuowania go na tamtym. Ale domy schadzek, w których zacząłem bywać w kilka lat później, dostarczając mi próbek szczęścia, pozwalając do piękności kobiet dodać czynnik, jakiego nie możemy wymyślić, nie będący tylko streszczeniem dawnych piękności, dar zaiste boski, jedyny którego nie możemy otrzymać od samych siebie, wobec którego gasną wszystkie logiczne twory naszej inteligencji i którego możemy żądać jedynie od rzeczywistości: czar indywidualny, — zasłużyły na to, abym je pomieścił obok owych innych dobroczyńców świeższego pochodzenia, ale analogicznej użyteczności (przed którymi wyobrażaliśmy sobie bez zapału urok Mantegny, Wagnera, Sienny, na podobieństwo innych malarzy, innych muzyków, innych miast): obok ilustrowanych wydań historji malarstwa, koncertów symfonicznych i studjów o stolicach sztuki.
Ale zakład, do którego Bloch mnie zaprowadził i dokąd zresztą sam nie chodził już oddawna, był kategorji zbyt niskiej, personel był w nim zbyt mier-

230