Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

ny i zbyt rzadko odnawiany, abym mógł tam zadowolić dawne ciekawości lub rozbudzić w sobie nowe. Właścicielka zakładu nie znała żadnej z kobiet których się żądało, a zawsze proponowała te których się nie chciało. Zachwalała mi zwłaszcza jedną, o której, z uśmiechem pełnym obietnic (jakgdyby to była rzadkość i przysmak) mówiła: „Żydówka! No? Co pan na to?” (Z pewnością dlatego nazywała ją Rachelą). I z głupią i sztuczną egzaltacją, mającą się w jej mniemaniu udzielić a kończącą się lubieżnym charkotem, mówiła: „Pomyśl, chłopczyku, żydówka, temperamencik! Rrrrhha!”
Owa Rachela, którą mi pokazano tak że ona mnie nie widziała, była brunetka, nie ładna ale z wyrazem inteligentnym; wilżąc końcem języka wargi, uśmiechała się wyzywająco do „gościa”, którego jej przedstawiono i który (słyszałem ich) nawiązywał z nią rozmowę. Jej szczupłą i wąską twarz okalały ciemne i kędzierzawe włosy, nieregularne tak jakby je zaznaczono paroma kreskami w akwareli tuszem. Za każdym razem przyrzekałem gospodyni (proponowała mi Rachelę ze szczególnym naciskiem, zachwalając jej wysoką inteligencję i wykształcenie), że nie omieszkam pewnego dnia przyjść umyślnie, aby się zapoznać z Rachelą, którą przezwałem „Rachelą kiedy Pan”. Ale pierwszego wieczora usłyszałem, jak ta Rachela, odchodząc, mówiła do gospodyni:
— Zatem wie pani: jutro jestem wolna; jeśli pa-

231