Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

witą prostotę. Przestałem zresztą chodzić do tego zakładu, bo pragnąc okazać swoją życzliwość osobie która go prowadziła i która potrzebowała mebli, darowałem jej nieco mebli — między innemi wielką kanapę — odziedziczonych po cioci Leonii. Nie widywałem tych mebli nigdy, bo brak miejsca nie pozwolił rodzicom umieścić ich w domu; leżały stłoczone w jakiejś szopie. Ale z chwilą gdym je ujrzał w tym zakładzie i w użyciu u tych kobiet, wszystkie cnoty, jakiemi oddychało się w pokoju cioci Leonji w Combray, objawiły mi się udręczone profanacją, na którą wydałem je bez obrony. Gdybym dał zgwałcić umarłą, nie cierpiałbym więcej. Nie wróciłem już do tej stręczycielki, bo zdawało mi się że meble cioci Leonji żyją i błagają mnie, niby w bajce perskiej owe napozór martwe przedmioty, w których zamknięto dusze cierpiące męczeństwo i żebrzące wyzwolenia. Zresztą pamięć nie nastręcza nam zazwyczaj wspomnień w porządku chronologicznym, ale jako odblask, w którym układ poszczególnych części jest wywrócony; toteż dopiero znacznie później przypomniałem sobie, że na tej samej kanapie, wiele lat wprzódy, poznałem pierwsze słodycze miłości z kuzyneczką, z którą nie wiedziałem gdzie się podziać i która udzieliła mi dość niebezpiecznej rady, aby skorzystać z godziny kiedy ciocia Leonja wstała.
Całą resztę mebli, a zwłaszcza wspaniałe stare srebra cioci Leonji sprzedałem, mimo sprzeciwu rodzi-

233