Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

ślał, niby o ziszczeniu jakiejś podróży, że ujrzę je wreszcie skąpane w rozsłonecznionej atmosferze złotego głosu. Carpaccio w Wenecji, Berma w Fedrze, arcydzieła sztuki malarskiej lub dramatycznej! — związany z niemi urok czynił z nich coś tak żywego, to znaczy tak niepodzielnego, że gdybym zobaczył Carpaccia w Luwrze lub Bermę w jakimś nieznanym mi utworze, nie doświadczyłbym tego rozkosznego zdumienia, iż nagle oczy moje otwarły się wobec niepojętego i jedynego przedmiotu tylu tysięcy moich snów. Oczekując zarazem od Bermy objawienia pewnych form szlachetności, bólu, sądziłem, że to co jest w jej grze wielkie i prawdziwe, musi być większe i prawdziwsze, gdy aktorka zwiąże to z dziełem istotnej wartości, zamiast jedynie haftować prawdę i piękno na miernej i pospolitej kanwie.
Gdybym wreszcie zobaczył Bermę w jakiej nowej sztuce, nie łatwo by mi było osądzić jej kunszt, jej dykcję, skoro nie mógłbym dokonać rozdziału między tekstem — nie znanym mi z góry — a tem, coby mu przydały akcenty i gesty, zlewające się dla mnie z tekstem; natomiast dawne dzieła, umiane na pamięć, zdawały mi się niby wielkie przestrzenie, umyślnie zastrzeżone, gdziebym mógł z całą swobodą oceniać inwencje, jakiemi, niby freskiem, pokryłaby je Berma w nieprzerwanem bogactwie natchnienia. Na nieszczęście, od czasu gdy opuściła wielkie sceny i napełniała kasę bulwarowego teatru którego była gwiazdą, nie grywała już klasyków; daremniem

20