wody przyjaźni innej osoby czyniły mi obojętność Gilberty tem okrutniejszą. Przesuwałem nadzieję na popołudniową pocztę. Ale nawet między godzinami poczty nie śmiałem wyjść, bo Gilberta mogła przesłać list przez służącego. W końcu nadchodziła chwila, gdy nie mógł przyjść ani listonosz ani lokaj od Swannów; trzeba było odłożyć do jutra rana nadzieję ukojenia; w ten sposób, przez to żem myślał iż cierpienie moje nie będzie trwałe, musiałem niejako odnawiać je bezustanku. Zgryzota była może ta sama, ale zamiast, jak niegdyś, przedłużać jednostajnie początkowy stan, wracała kilka razy dziennie, zaczynając się wzruszeniem tak często odnawianem, że w końcu stan ten czysto fizyczny, chwilowy, utrwalał się. Ledwo emocje oczekiwania miały się czas uspokoić, już przychodziła nowa racja spodziewania się; wreszcie nie było już w dniu ani minuty, w którejbym nie odczuwał owego ucisku serca, tak trudnego do zniesienia bodaj przez godzinę. Tak więc, męka moja była nieskończenie okrutniejsza niż w czasach owego dawnego Nowego Roku, bo tym razem — w miejsce prostego pogodzenia się z cierpieniem — była we mnie nieustanna nadzieja że ono ustanie. Doszedłem jednak do tej rezygnacji; wówczas zrozumiałem, że musi być ostateczna. Wyrzekłem się na zawsze Gilberty w samym interesie swojej miłości, pragnąc przede wszystkiem aby Gilberta nie zachowała dla mnie we wspomnieniu wzgardy. Od tego
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.
250