Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

dawniejsze życzenie. I bardzo późno, prawie w chwili gdy rodzice siadali do stołu, szedłem do pani Swann z wizytą, wiedząc że nie ujrzę Gilberty, a mimo to myśląc przez cały czas tylko o niej.
Owa dzielnica Paryża uchodziła wówczas za odległą. Paryż był ciemniejszy niż dziś; nawet w centrum nie było elektryczności na ulicach, a bardzo mało w domach. Lampy w salonie na parterze lub na niskiem półpiętrze (gdzie znajdowały się salony recepcyjne pani Swann) wystarczały aby oświetlić ulicę i ściągnąć oczy przechodnia, który wiązał z ich blaskiem — niby z widoczną i zamgloną przyczyną tego zjawiska — obecność paru eleganckich pojazdów przed bramą. Przechodzień odgadywał, nie bez pewnej emocji, zmianę zaszłą w tej tajemniczej przyczynie, gdy widział, że któryś powóz rusza; ale to tylko stangret, obawiając się by konie nie zmarzły, przejeżdżał je trochę. Wrażenie było tem większe, bo gumowe koła dawały krokowi koni tło milczenia, na którem się odcinał ich chód wyraźniej i dokładniej.
„Zimowy ogród”, jaki w owych latach przechodzień mógł oglądać na każdej ulicy, o ile mieszkanie nie było zbyt wysoko, widuje się już tylko w heliograwiurach książek „na prezent” P. J. Stahla. W przeciwieństwie do skąpych roślin w dzisiejszych salonach Louis XVI — róża lub irys japoński, w kryształowym wazonie o długiej szyi, niezdolnej pomieścić ani jednego kwiatu więcej — możnaby

255