ca obowiązek, a z czasem upodobanie, zbytku sekretnego, to znaczy niemal bezinteresownego. Pani Swann rozciągała go na kwiaty. Koło jej fotela stała zawsze olbrzymia kryształowa czara, pełna fiołków parmeńskich lub margerytek oskubywanych w wodzie, zdająca się świadczyć w oczach przybyłego o jakiemś ulubionem i przerwanem zajęciu, — niby filiżanka herbaty, którą pani Swann piłaby sama, dla swojej przyjemności; o jakiemś zajęciu poufniejszem nawet i bardziej tajemniczem. Widząc te rozrzucone kwiaty, miało się ochotę przeprosić, tak jakby się przeprosiło spojrzawszy na tytuł otwartej jeszcze książki, zdradzającej świeżą lekturę, zatem może obecne myśli Odety. I bardziej niż książka, kwiaty żyły; kiedy się wchodziło do pani Swann, było się zakłopotanym widząc że nie jest sama, lub kiedy się z nią wracało, że salon nie jest pusty, tak bardzo kwiaty zajmowały w nim miejsce zagadkowe, odnoszące się do tych godzin pani domu, których się nie znało. Kwiaty te nie były przygotowane dla gości Odety, ale jakby zapomniane tam przez nią; miały i mogły z nią jeszcze mieć poufne rozmowy, których bałoby się przerwać i których sekret napróżno próbowałoby się odczytać, wlepiając oczy w wypłukany, płynny i wodnisty kolor lila fiołków parmeńskich.
Od końca października Odeta wracała jak mogła najregularniej na herbatę, którą nazywało się jeszcze wówczas „five o’clock tea”, słyszała bowiem
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.
258