niż zakaz rodziców nie powinnyby mi kazać się go wyrzec.
Po pierwsze, przez kontrast do nienawistnego okrucieństwa, zgoda rodziców zrodziła we mnie taką dla nich czułość, że myśl o ich przykrości sprawiała ból mnie samemu. Celem życia wydała mi się już nie prawda, ale czułość; wartość jego mierzyłem jedynie tem, czy rodzice będą szczęśliwi. „Wolałbym raczej nie iść, gdyby cię to miało zmartwić,” rzekłem do matki, która, przeciwnie, starała się oddalić odemnie tę myśl iż mogłaby być z tego powodu smutna: ta myśl — powiadała — zepsułaby mi przyjemność, jakiej miałem kosztować na Fedrze, i dla której i ona sama i ojciec cofnęli zakaz. Ale wówczas ów jakgdyby obowiązek doznania przyjemności wydał mi się bardzo ciężki. Przytem, gdybym wrócił chory, czy wyzdrowieję dość szybko, aby móc iść na Pola Elizejskie po ferjach, skoro tylko zacznie tam chodzić Gilberta?
Z wszystkiemi temi racjami zestawiałem — aby rozstrzygnąć co ma przeważyć — niewidzialną pod swemi zasłonami myśl o doskonałości Bermy. Na jedną szalę kładłem myśl że mama jest smutna, ryzyko że nie będę mógł iść na Pola Elizejskie, na drugą „jansenistyczną bladość, mit słoneczny”; ale nawet te słowa mętniały wkońcu w moim umyśle, nie mówiły mi już nic, traciły wszelki ciężar gatunkowy; stopniowo wahania moje stawały się tak bolesne, że gdybym się teraz zdecydował na teatr, to
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
24