Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

już tylko dlatego, aby je zakończyć i uwolnić się od nich raz na zawsze. Uczyniłbym to poto, aby skrócić swoje cierpienia, nie zaś w nadziei intelektualnej korzyści, ani pod urokiem doskonałości; dałbym się poprowadzić nie ku Mądrej Bogini, ale ku niewidzialnemu Bóstwu bez twarzy i nazwy, które znienacka wstawiono pod zasłoną w jej miejsce.
Ale nagle wszystko się odmieniło; moje pragnienie ujrzenia Bermy otrzymało nową podnietę, która pozwoliła mi niecierpliwie i radośnie oczekiwać teatru. Wybrawszy się na swoją codzienną a od niedawna tak okrutną stację słupnika pod kolumną z afiszami, ujrzałem mokry jeszcze szczegółowy afisz Fedry, który przylepiono po raz pierwszy. Prawdę mówiąc, reszta obsady nie przyniosła nowego uroku, któryby mógł mnie zdecydować. Ale widok ten dawał jednemu z celów, między któremi wahało się moje niezdecydowanie, kształt bardziej konkretny: data afisza oznaczała nie dzień w którym go czytałem, ale ów w którym miało się odbyć przedstawienie, godzinę podniesienia kurtyny; było to tak bliskie, tak realne, że podskoczyłem z radości przed słupem, na myśl że owego dnia, prawie o tej samej godzinie, siedząc na swojem miejscu, będę się gotował ujrzeć Bermę. I, z obawy że rodzice mogą już nie dostać dobrych miejsc dla babki i dla mnie, pobiegłem pędem do domu, smagany magicznemi słowy, które zastąpiły w mojej myśli jansenistyczną bladość i mit słoneczny: „przed zajęciem miejsc

25