Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

szczoną kurtyną zacząłem rozróżniać mętne odgłosy, podobne tym, które się dają słyszeć w skorupie jajka, kiedy się ma wyląc pisklę. Niebawem, hałasy wzmogły się, i naraz, z tego świata niedostępnego naszym oczom ale widzącego nas, skierowały się niewątpliwie do nas w despotycznej formie trzech uderzeń, równie wzruszających co sygnały nadane z Marsa. I, skoro się już podniosła ta kurtyna, kiedy biurko i kominek, dosyć pospolite zresztą, oznajmiły nam, iż osoby które zaraz wejdą na scenę, to będą nie deklamatorzy tacy jakich raz widziałem na wieczorze, ale ludzie przeżywający u siebie w domu jeden dzień swego życia, w które wdzierałem się przemocą, niewidziany przez nich — przyjemność moja trwała nadal. Przerwał ją krótki niepokój: właśnie kiedym nadstawiał uszu zanim się zaczęła sztuka, weszło na scenę dwóch ludzi, widocznie rozgniewanych, skoro mówili tak głośno, że w tej sali, liczącej więcej niż tysiąc miejsc, można było rozróżnić ich słowa, gdy w małej kawiarence trzeba się pytać garsona, co mówią dwaj goście, którzy się pokłócili z sobą. Ale w tej samej chwili, zdumiony że publiczność słucha ich bez protestu, zatopiona jednomyślną ciszą z której to tu to tam zachlupotał śmiech, zrozumiałem, że ci kłótnicy to są aktorzy i że zaczęła się właśnie jednoaktówka, zwana lever de rideau.
Nastąpił po niej antrakt tak długi, że widzowie, wróciwszy na miejsca, niecierpliwili się, tupali noga-

29