Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

cercle — i jakoby miał mu powiedzieć półgłosem: „Czy jesteś rad ze swego ucznia, drogi margrabio?”
„To pewna, — zakonkludował pan de Norpois, — że podobny toast zdziałał więcej niż dwadzieścia lat rokowań dla zbliżenia dwóch krajów, ich „powinowactw”, wedle malowniczego wyrażenia Teodozjusza II. To jest — mógłby ktoś powiedzieć — tylko słowo, ale widzi pan jaką karjerę zrobiło, jak cała europejska prasa powtarza je, jakie zainteresowanie budzi, jaki nowy dźwięk wydało. Jest zresztą bardzo w stylu tego monarchy. Nie posunę się tak daleko, aby twierdzić, że on co dnia znajduje djamenty tak czystej wody. Ale rzadkie jest, aby w swoich mowach obmyślanych, a jeszcze bardziej w improwizacji swobodnej rozmowy, nie wykazał się jakiemś brawurowem powiedzeniem — omal nie rzekłem nie położył niem swego podpisu. Tem mniej można mnie podejrzewać o stronniczość, ile że jestem wrogiem wszelkich tego rodzaju inowacyj. Dziewięć razy na dziesięć, są one niebezpieczne.
— Tak, myślałem sobie, że świeży telegram cesarza Niemiec nie musiał być w pańskim guście, rzekł ojciec.
Pan de Norpois podniósł oczy do nieba, jakby mówił: „Och! ten...”
— Popierwsze, — rzekł, — to jest akt niewdzięczności. To więcej niż zbrodnia; to błąd i głupota, którą nazwałbym piramidalną! Zresztą, jeżeli nikt tu nie powie: „hola!” — człowiek, który wypędził Bismarka,

55