Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

całego świata, zdaje się, że się stała istotą anielskiej słodyczy.
Zmiana ta nie była równie niezwykła jak mniemał pan de Norpois. Odeta nie przypuszczała, że się z nią Swann w końcu ożeni; za każdym razem kiedy mu oznajmiała dyplomatycznie, że jakiś dystyngowany człowiek zaślubił swoją kochankę, widziała, że Swann zachowuje lodowate milczenie. Co najwyżej, kiedy go zagadnęła wprost, mówiąc: „Więc ty nie uważasz, że to bardzo dobrze, bardzo pięknie, to co on zrobił dla kobiety, która mu poświęciła młodość?” Swann odpowiadał sucho: „Ależ ja wcale nie mówię że to jest źle; każdy robi, co uważa za właściwe”. Odeta nie była nawet daleka od przypuszczenia, że, jak jej to Swann powtarzał w momentach gniewu, porzuci ją zupełnie. Słyszała bowiem niedawno, jak pewna rzeźbiarka mówiła: „Można się wszystkiego spodziewać po mężczyznach, to takie chamy”, i Odeta, uderzona głębią tej pesymistycznej maksymy, przyswoiła ją sobie, powtarzała ją przy każdej sposobności z miną zrezygnowaną, która zdawała się mówić: „Ostatecznie, niema w tem nic niemożliwego, takie moje szczęście”. Tem samem straciła dla Odety wszelką wartość optymistyczna maksyma, przyświecająca jej dotąd: „Wszystko można zrobić z mężczyzną który kocha, to tacy idjoci!” Myśl ta wyrażała się na jej twarzy przymrużeniem oczu, które mogłoby towarzyszyć

61