Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

kłego umiaru w jego sposobie mówienia, pan de Norpois odparł:
— Jak najdodatniejsze!
I, wiedząc że przyznanie się do silnego wrażenia sprawionego przez kobietę stanowi — byle go dopełnić na wesoło — bardzo cenioną formę wdzięku rozmowy, pan de Norpois parsknął lekkim śmiechem, który przeciągnął się przez kilka chwil, wilżąc błękitne oczy starego dyplomaty i wstrząsając skrzydła jego nosa, pocentkowane czerwonemi żyłkami.
— Jest zupełnie czarująca!
— Czy autor nazwiskiem Bergotte był na tym obiedzie, proszę pana? — spytałem nieśmiało, aby zatrzymać rozmowę przy temacie Swannów.
— Owszem, Bergotte był również, — odparł pan de Norpois, skłaniając dwornie głowę w moją stronę, jakgdyby, chcąc się okazać uprzejmym dla ojca, przykładał wysoką wagę do wszystkiego co się z nim łączy, nawet do pytań chłopca w moim wieku, nieprzyzwyczajonego do takiej grzeczności ze strony poważnych osób. — Czy pan go zna? — dodał wlepiając we mnie owo jasne spjrzenie, którego przenikliwość podziwiał Bismarck.
— Nie zna, ale bardzo podziwia, — rzekła matka.
— Mój Boże, — rzekł pan de Norpois (co zrodziło we mnie, w przedmiocie własnej inteligencji, obawy poważniejsze niż te które mną szarpały zazwyczaj, skorom ujrzał, iż to, co ja stawiałem tysiąc tysięcy razy powyżej siebie, com uważał za najwyższe

69