kiego w całej jego produkcji. Co nie przeszkadza, że gdy o niego chodzi, dzieło jest nieskończenie wyższe od autora. A! oto chodzący argument na poparcie aforyzmu, że nie powinno się nigdy poznawać autorów inaczej niż przez ich książki. Trudno o człowieka, któryby się mniej pokrywał ze swojemi utworami; bardziej pretensjonalnego, nadętego, mniej człowieka z towarzystwa. Chwilami zupełnie pospolity, to znów rozprawia jak książka, i to nawet nie jak własna książka, ale jak książka nudna — a jego książki nie są przynajmniej nudne; — oto pański Bergotte. To mózg najbardziej mętny, zmanierowany, to co nasi ojcowie nazywali „górnogłębski”; a to co mówi staje się jeszcze mniej smaczne przez sposób wypowiedzenia. Nie pamiętam, czy to Loménie, czy Sainte-Beuve opowiada, że Vigny miał tę samą przykrą wadę. Ale Bergotte nie napisał nigdy Cinq-Marsa, ani Czerwonej pieczęci, gdzie niektóre stronice godne są zaiste antologii.
Zmiażdżony tem, co pan de Norpois orzekł o mojej własnej próbce, myśląc z drugiej strony o trudnościach, jakich doznawałem, kiedym chciał napisać jakiś essay lub bodaj oddać się poważnym rozmyślaniom, czułem jeden raz więcej swoją intelektualną nicość, brak danych do uprawiania literatury. Bezwątpienia niegdyś w Combray, pewne wrażenia bardzo skromne — lub lektura Bergotte’a — wprawiały mnie w zadumę, która mi się zdawała bardzo cenna. Ale ten stan odbijał się w moim poemaciku prozą;
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.
72