Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

ledwie odpowiada na słowa do niego zwrócone, niepomny przeszłości. Powiadając o mnie: „To już nie dziecko, skłonności jego nie zmienią się, etc.”, ojciec ukazał mnie nagle mnie samemu w Czasie i pogrążył mnie w smutku tego samego rodzaju, co gdybym był, jeszcze nie zramolałym lokatorem przytułku, ale jednym z owych bohaterów, o których autor powiada z końcem książki owym obojętnym tonem, dla mnie tak szczególnie okrutnym: „Coraz rzadziej opuszczał swoją wioskę. Osiadł tam w końcu ostatecznie, itd.”
Tymczasem ojciec, aby ochronić gościa przed naszą możebną krytyką, rzekł do mamy:
— Przyznaję, że stary Norpois „celebrował” trochę, jak wy to nazywacie. Kiedy powiedział, że byłoby „nie zbyt przystojne” zadawać pytania hrabiemu Paryża, bałem się abyście nie parsknęli śmiechem.
— Ależ wcale nie, odparła matka; bardzo mi się podoba, że człowiek tej wartości i w tym wieku zachował coś z naiwności, świadczącej jedynie o uczciwym gruncie i o starannem wychowaniu.
— Z pewnością! Co mu nie przeszkadza być sprytnym i inteligentnym; mogę o tem mówić, bo widuje go w Komisji zupełnie innym niż jest tutaj, wykrzyknął ojciec, szczęśliwy że mama uznaje pana de Norpois i chcąc jej dowieść że ex-ambasador jest jeszcze niepospolitszy niż ona przypuszcza, ile że przyjaźń przecenia z taką samą przyjemnością,

85