Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

że wszystko się odbyło jaknajlepiej i bardzo szybko: „Nie widziałam jeszcze takiego stworzenia! ani krzykło, ani pisnęło słówka, myślałby kto jaka niemowa”. Mało obyty ze słownikiem zwierząt, napomknąłem, że królik nie krzyczy może jak kura. „Też panicz utrafił, rzekła Franciszka oburzona mojem nieuctwem: królik nie krzyczy jak kura! Głos to nawet ma mocniejszy”.
Franciszka przyjęła komplementy pana de Norpois z dumną prostotą, ze wzrokiem radosnym i — bodaj przez chwilę — inteligentnym; ze wzrokiem artysty, gdy mu się mówi o jego sztuce. Matka posyłała ją swego czasu do paru sławnych restauracyj, aby zobaczyła jak tam gotują. Słysząc jak najsławniejsze z nich Franciszka traktuje od „garkuchni” doznawałem takiej samej rozkoszy, jak niegdyś dowiadując się, że prawdziwa hierarchja aktorów nie pokrywa się ze stopniem ich reputacji.
— Ambasador, rzekła do kucharki matka, upewnia, że nigdzie się nie jada zimnej sztuki mięsa i sufletu takiego jak Franciszki.
Franciszka z miną osoby skromnej oddającej hołd prawdzie, przytaknęła, bynajmniej zresztą nie wzruszona tytułem ambasadora: mówiła o panu de Norpois z przychylnością należną komuś, kto ją wziął za kuchmistrza: „To poczciwy stary, taki jak ja”. Starała się go wprawdzie widzieć kiedy przybył, ale wiedząc że mama nie cierpi wystawania za drzwiami lub za oknem i bojąc się, że się dowie

87