Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

szpik całkiem po mojemu, ale było robione pomału, a w suflecie to czuło się śmietankę.
— Może Henry? spytał ojciec, który wszedł za nami (ojciec bardzo cenił restaurację na placu Gaillon, gdzie w oznaczone dni miewał koleżeńskie obiady).
— Och, nie! rzekła Franciszka ze słodyczą, pod którą kryła się głęboka wzgarda; ja powiadam o małej restracyjce. U tego Henry jest bardzo dobrze, pewno, ale to nie jest restracja, to prędzej bar.
— Weber?
— Och, nie, proszę pana, ja myślę dobra restracja. Weber, to jest przy rue Royale; to nie restracja, to piwiarnia. Albo to tam umieją uczciwie podać? Nawet nie mają tam obrusów, walą wszystko na stół jedno na drugie.
— Może Cirro?
Franciszka uśmiechnęła się:
— Och, ja myślę, że tam najlepsze w jeich kuchni to te panie ze światka. („Światek” oznaczał dla Franszki półświatek). Ha, i to jest potrzebne dla młodzieży.
Spostrzegliśmy, że pod pozorami naiwności, Franciszka jest dla sławnych kuchmistrzów groźniejszą „koleżanką”, niż może nią być najbardziej zawistna i zarozumiała aktorka. Uczuliśmy zresztą, że ma słuszne poczucie swojej sztuki i poszanowanie tradycji, bo dodała:

89