Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, ja myślę restrację, co wygląda na taką sobie domową kuchenkę. Tam to są odpowiednie ludzie. Mają dość roboty. Targują tam dość susów. (Oszczędna Franciszka liczyła na sou, nie na ludwiki, jak „okpisze”). Pani zna przecie, po prawej na wielkich bulwarach, trochę z tyłu...
Restauracja, o której mówiła z tą sprawiedliwą miarą, nie bez odcienia dobroduszności i dumy, to było... Café Anglais.
Kiedy przyszedł 1 stycznia, odbyłem najpierw wizyty rodzinne z mamą, która, aby mnie nie męczyć, poklasyfikowała je zgóry (przy pomocy planu nakreślonego przez ojca), raczej wedle dzielnicy, niż wedle ścisłego stopnia pokrewieństwa. Ale ledwieśmy weszli do salonu dość dalekiej kuzynki, której racją pierwszeństwa było to, że mieszkała blizko nas, matka przeraziła się widząc — z torebką cukrowanych kasztanów w ręku — najlepszego przyjaciela najdrażliwszego z moich wujów, który w ten sposób dowie się z pewnością, żeśmy nie rozpoczęli od niego swojej pielgrzymki. Ów wuj będzie zpewnością urażony; wydałoby mu się zupełnie naturalne, gdybyśmy szli od Madeleine do Jardin des Plantes, gdzie on mieszkał, aby się potem zatrzymać koło Saint-Augustin i ruszyć z powrotem na ulicę de l’École de Médecine.
Po skończeniu wizyt (babka zwalniała nas od wizyty, wobec tego że mieliśmy być u niej tego dnia na obiedzie) pobiegłem na Pola Elizejskie, aby

90