Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkich pocałunków, które musiała znieść w życiu i które z głębi albumu z „widokówkami” zdawała się przyzywać jeszcze swojem zalotnie-tkliwem spojrzeniem i sztucznie-naiwnym uśmiechem. Berma musiała istotnie odczuć wobec wielu młodych ludzi owe pragnienia, do jakich przyznawała się pod osłoną postaci Fedry, a zaspokojenie ich musiało jej przychodzić z łatwością, bodaj dzięki urokowi nazwiska, przydającego jej urody i przedłużającego młodość.
Wieczór zapadał, zatrzymałem się przed słupem z afiszami, zapowiadającymi występ Bermy na 1 stycznia. Był wilgotny i ciepły wiatr; pogoda, jaką znałem; miałem wrażenie i przeczucie, że ten Nowy Rok nie różni się od innych dni, że nie jest pierwszym dniem nowego świata, w którym mógłbym, z nienaruszoną jeszcze szansą, odnowić znajomość z Gilbertą niby w momencie stworzenia świata, tak jakby nie istniała jeszcze przeszłość, jakgdyby znikły, wraz z jej możebnemi wróżbami na przyszłość, zawody, jakie mi nieraz sprawiła: nowy świat, gdzieby nie pozostało nic z dawnego... jedynie to: moje pragnienie, aby mnie Gilberta kochała.
Zrozumiałem, że jeśli moje serce pragnie tej odnowy otaczającego je świata, który go nie zadowolił, to dlatego, że ono, moje serce, nie zmieniło się. I powiedziałem sobie, że niema racji, aby serce Gilberty odmieniło się bardziej od mego: uczułem, że ta nowa przyjaźń, to jest ta sama, tak jak nie

92