Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 02.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

jaką był Grand-Hôtel, niezaprzeczonych, niewzruszonych i — jak wszystko co się zrealizowało — wyjaławiających.
Ale sama ta zmiana, w której nie brałem udziału, dowodziła mi choć, że zaszła jakaś rzecz — choćby najmniej interesująca — na zewnątrz mnie. Byłem niby podróżny, który, mając słońce przed sobą z początkiem drogi, stwierdza iż upłynęło ileś tam godzin, gdy widzi je za sobą. Upadałem ze zmęczenia, miałem gorączkę; byłbym się chętnie położył, ale nie miałem potrzebnych rzeczy. Byłbym chciał bodaj wyciągnąć się chwilę na łóżku, ale na co, skoro nie mógłbym tam dać wypocząć owemu zespołowi wrażeń, który jest dla każdego z nas jego ciałem świadomem (jeżeli nie ciałem materjalnem) i skoro nieznane przedmioty otaczające owo ciało, zmuszając je aby wciąż utrzymywało swoje percepcje na stopie czujnej ofenzywy, utrwaliłyby moje spojrzenia, słuch, wszystkie moje zmysły, skurczone w pozycji równie niewygodnej (nawet gdybym wyciągnął nogi) jak położenie kardynała La Balue w klatce, gdzie nie mógł ani stać ani usiąść. To nasza uwaga wstawia przedmioty do naszego pokoju, a przyzwyczajenie usuwa je stamtąd i robi nam miejsce. Tego miejsca nie było dla mnie w moim pokoju w Balbec (moim jedynie z nazwy); pełen był rzeczy, które mnie nie znały, które odwzajemniały mi nieufne spojrzenia i nie licząc się w najlżejszej mierze z mojem istnieniem, świadczyły,

99